miejsca. Idąc bez szelestu po dywanie, zbliżyła się do niego. Stała z tyłu, za krzesłem. Uczyniła to niemal bez wiedzy o tem, co robi, wbrew woli, ze wstydem, który jednak nie panował nad samowolnymi ruchami. To muzyka dźwignęła ją, kazała wstać z miejsca i iść ku fortepianowi. W locie błysnęła myśl, że nigdy Łukasz nie sprawił jej takiej rozkoszy, żeby dla niej samej grać, jak gra Szczerbic. Szczerbic zaś gra dla niej jedynej i mówi do niej przez usta muzyki. Zdyszana, ponsowa od ognia wstydu stała, jak ciche widmo. Gdy przewinął się pewien akord przewodni, grający półodwrócił głowę. Głęboka radość świeciła się w jego oczach, jako samolśniący blask. Posunął po dywanie lekkie krzesło, w pobliżu stojące, i podał je Ewie. Usiadła. Musiała usiąść tak, jak stało krzesło: nieco za nim, a tak blizko, że ramieniem opierała się o poręcz krzesła. Począł znowu grać. Na twarz jego występował i gasł żywy ogień. Ewa zwolna, zwolna zsuwała się i podpadała pod władzę muzyki. Widziało jej się w marzeniu mocnem, jak rzeczywistość, że gdzieś w kraju jest w pobliżu traktu, gościńca, polskiej naszej drogi, zalanej garusem marcowego błota. Spostrzegła w gęstej mgle małą dziewczynkę, drobne dziecko opuszczone. Nogi jej w dziurawych trzewiczynach toną w błocku tak gęstem, że za każdym krokiem naprzód i w tył padają strzały i bryzgi. Sukienka na niej szkocka«, chusteczka żółtawa na głowie. Wicher dmie. Ze starej, obłamanej, wyschłej topoli lecą liście. Co to za dziecko i czyje? Nawija się na usta, podpowiedziane przez muzykę, słowo najbardziej polskie: — sierota. Widok nędzy i tego smutku, któremu nic się poradzić
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.