Gdyś grał, widziałam... We mnie nie wiele już jest rośliny. Daleko więcej upiora.
— Pocóżeś to ty wówczas zrobiła, pocóżeś ty to?... — wyszeptał.
— Czy ja wiem?...
— Tak mi ciebie strasznie żal!
— A nie można tak, żebyś mię sobie czemś obrzydził, żebyś we mnie dostrzegł coś wstrętnego, odrażającego, żebyś przestał... Nie można?
— Nie. W tobie jest moje wszystko. Wszystkie moje namiętności. W twej duszy jest to, czego ja nie mogę poznać, a czego nie znam, bo jest tylko w tobie jednej. To jest wiecznie a niezmiennie nowe! We mnie tego niema ani cienia, a ja to jedno lubię, och, lubię do szału! Ty jesteś zupełnie, jak ta muzyka. Jak muzyka jest z zewnątrz, a jest moja własna, tak samo ty. Czy wiesz, że ja do samego siebie mam odrazę, nawet do swej miłości dla ciebie mam odrazę, a kocham twoją miłość dla Łukasza... Gdybyś mogła uwierzyć, jak kocham twoje kaprysy! Bo wtedy najbardziej, za tobą, już mi znaną, jest jakaś inna, znowu inna! Ja już nie żyję mojem własnem życiem, tylko żyję tem, co jest w twojem usposobieniu, w twojej wesołości, w twoim smutku, w twoich niespodziewanych zadumach. Wiem prawie zawsze, co ty czujesz. Ale tylko wówczas, kiedy uczucie już przyszło! Ale skąd przyszło? Przeczuwam, co zrobisz, i to w chwili najdziwaczniejszego kaprysu, dlaczego taki a taki kaprys porzucisz? Pragnę mieć w swej duszy wszystko, co jest w twej duszy, a wiecznie mam w duszy próżnię. Dlatego to, — poszepnął w uniesieniu, z uśmiechem, — ja strasznie
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.