otwarłaby drzwi do tamtego pokoju. Ty tam śpisz, prawda? Bądź szlachcicem!
Namyślała się przez chwilę głęboko, wkońcu rzekła:
— Powiedz... przebaczasz mi wszystko?
— Wszystko!
— I ja tobie. Już pójdę.
Wstała. Podawszy mu prędko rękę, wysunęła się za portyerę. Poszedł za nią. Narzucił na ramiona palto i sprowadził ją za rękę ze schodów. Na ulicy przywołał fiakra i pomógł wsiąść do powozu. W ostatniej chwili, kiedy podawała mu dłoń na pożegnanie, zapytał:
— Czy bardzo znudziłaś się u mnie?
— O nie!
— A czy przyjdziesz jeszcze?
— Przyjdę, przyjdę z pewnością.
— Kiedy przyjdziesz, siostro?
— Choćby jutro.
— O tej samej godzinie?
— O tej samej.
Wsunął się na sekundę do powozu i szukał w ciemności jej ust z cichym, głuchym szlochem. Odchyliła go dobrotliwie a silnie. Ścisnęła mu rękę. Gdy zeskoczył i gdy karetka się potoczyła, przez mgnienie oka doznawała jakby przetrącenia i paraliżu duszy. Miała wiedzenie żywe o tem, co musi być w chwili śmierci. Ujrzała w ciemnościach duszy swej uśmiech Łukasza, uśmiech ówczesny, gdy coś jej żywo mówił, o czemś przekonywał, a przekonawszy, zbliżał się na palcach i zamykał usta pocałunkiem. W jednem teraz
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.