Strona:PL Stefan Żeromski - Inter Arma.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

i trwogi, jakikolwiek zostawić po sobie znak, któryby, sprostał długowieczności samotnych braci, na samotnej górze. Konary potężniejszego z dwu buków rozwidlają się wysoko w istny las, rozpadają w samoswoją puszczę, a najwyższe gałęzie, pędy, pręty i witki trwają splot w splot z gałęźmi młodszego brata pod pospólnym bezmiarem liści. Strażują tam wśród wzgórz i dolin, ponad sosnowymi i świerkowymi lasami, dwaj zapomniani przez świat książęta kaszubskiej ziemi. Któż to wie, — może jednemu z nich na imię Sambor, — drugiemu — Mestwin...
Widzą ze swojej wyniosłej kopy wzrokiem niedościgłym dla umysłu człowieka, jak daleko, za górami i lasami wzdyma się pod nawisłością chmur ciemna denega wichrzatego morza, a twardem wnętrznem tajnie czują połysk błyskawicy, kiedy migota między otchłanią nieba i otchłanią wodnego odmętu. Słyszą w sposób niepojęty dla umysłów człowieka, jak się budzi z nicości za dalekimi lądami potężny grzmot i na skrzydłach szalonej burzy leci w krainę. Wtedy bez drżenia czuwają dwaj nieruchomi i mężni w głuchem milczeniu. A gdy uderza w nich dziki wicher, śpiewają samowtór, samym sobie pieśń, która nie może się zmieścić w ubogiej mowie ludzi. W ich pieśni zawiera się wszystko. Tęskna pochwała piękności letniego nieba, gdy na wysokościach cicho się niosą wielobarwne obłoki ponad niską ziemią, co łanami dostałego zboża chwieje się za wiatrami — i powieść ponura o morskiej głębi, gdzie się wirem nieskończonym słone i słodkie wody zwierają, tworząc pomiędzy sobą kolk niedosięgły, czeluść w dnie, w której na samotne mę-