wnuczki, sieroty, Orszeńskie, a to ich i moja najmilsza przyjaciółka, panna Joanna Podborska.
Judym kłaniał się jeszcze z wrodzonem plątaniem się nóg, gdy pani Niewadzka rzekła z akcentem żywego interesu w tonie mowy:
— Znałam, tak, nie mylę się, kogoś tego nazwiska, pana Judyma, czy pannę Judymównę, na Wołyniu... bodaj, zdaje się, że to tak na Wołyniu. A pan z jakich okolic?
Dr. Tomasz radby był udać, że nie słyszy tego pytania. Gdy jednak pani Niewadzka zwróciła ku niemu wejrzenie, mówił:
— Ja pochodzę z Warszawy, z samej Warszawy. I z bardzo bylejakich Judymów...
— Dlaczegóż to?
— Ojciec mój był szewcem, a w dodatku lichym szewcem na Ciepłej ulicy. Na Ciepłej ulicy... — powtórzył z kłującą satysfakcyą. Uniknął wreszcie chwiejnego gruntu i grzecznych delikatności, w czem nie był mocny i czego się w przesadny sposób obawiał. Panie umilkły i posuwały się zwolna, równolegle, szeleszcząc sukniami.
— Bardzo się cieszę, bardzo... — mówiła spokojnie pani Niewadzka — że miałam sposobność zawarcia tak miłej znajomości. Więc pan zbadał tutaj wszelkie dzieła sztuki? Zapewne, mieszkając stale w Paryżu... Jesteśmy bardzo obowiązane...
— Amor i Psyche będzie chyba w innym gmachu, — rzekła panna Podborska.
— Tak, w innym... Wyjdziemy na dziedziniec.
Gdy tam stanęli, pani Niewadzka zwróciła się do Judyma i z imitacyą uprzejmości rzekła:
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.