Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pamiętam, proszę pani, ale to tak łatwo się dowiedzieć. Stacya główna mieści się tuż obok Luwru. Jeżeli panie pozwolą...
— O! czyliż śmiałybyśmy pana trudzić...
— Ale dowie się pan, co to szkodzi, moja babciu. Pan tutejszy, paryżanin... — deklamowała panna Wanda, odrobinę parodyując ton mowy Judyma.
Tomasz, kłaniając się, odszedł i, zadowolony jakby mu się przytrafiło coś niesłychanie pomyślnego, biegł pędem ku stacyi tramwajowej na Quai du Louvre, W mgnieniu oka wyszukał konduktora, wbił sobie w głowę wszystkie godziny, oraz minuty i wracał, prostując się co chwila i poprawiając krawat... Kiedy zawiadamiał te panie o terminie odjazdu i udzielał im wskazówek, jak się kierować w Wersalu, panna Wanda wypaliła:
— A więc jedziemy do Wersalu. Bagatela! Do samego Wersalu... Jedziemy tramwajem jakimś tam, — a pan z nami.
Zanim Judym zdołał zebrać myśli, dodała:
— Już babcia orzekła, że malgré tout może pan jechać...
— Wanda! — z rozpaczą prawie zgrzytnęła pani Niewadzka, rumieniąc się jak dziewczątko. Po chwili zwróciła się do Judyma i usiłowała wywołać przyjazny uśmiech na drżące jeszcze wargi:
— Widzi pan co to za dyabeł czubaty, choć już dopomina się o długą suknię...
— Czy istotnie pozwoliłyby panie towarzyszyć sobie do Wersalu?
— Nie śmiałabym prosić pana, bo to może