Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju i poczuł na ramieniu dłoń gospodarza. Otoczył go gwar mężczyzn, żywo rozmawiających.
Niezgrabnie, potykając się na dywanach, zawadzając o meble, przyszedł wreszcie, prowadzony przez Czernisza, do kozetki, z której podnosiła się śliczna kobieta. Miała może lat trzydzieści. Była ubrana bez elegancyi, ale z takim wdziękiem obłóczyły ją te proste suknie, że Judym uczuł zaraz swoją wrodzoną, szewską strachliwość i wprowadził w czyn niemniej szewskie ukłony, oraz maniery. Pani Czerniszowa spostrzegła to jego stropienie się i wnet nietylko zrozumiała je z całą żywością natur szlachetnych, ale sama czuła się równie zmieszaną i nieszczęśliwą. W tej chwili dr. Tomasz przypomniał sobie, że bez względu na ten brak jasności umysłu, który w danej chwili przechodził, ma jeszcze czytać, zabrać głos wśród tych ludzi obcych, pewnych siebie, przygotowanych do sądu, do rozmowy i do wyładowania konceptu.
Doktorowa mówiła z nim o Paryżu i usiłowała to sprawić, żeby się poczuł swobodnym. W części jej się to udało.
Judym powziął dla niej rozpaczliwą sympatyę. Zaczął mówić... Tymczasem ktoś inny przysiadł się z lewej strony, ktoś trzeci odwołał ją w drugi koniec salonu.
Rozglądając się, gdy sam został, Judym spostrzegał wielu lekarzy. Znał ich z widzenia, ze szpitala i z ulicy. Uściśnieniem ręki mógł przywitać ledwie paru. Siedział w swym fotelu sztywnie, ze zdrętwiałemi nogami, które, jak kłody tkwiły na miękkim dywanie — i przechodził męczarnie oczekiwania. Co