Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

chwila u drzwi brzęczał dzwonek i nowa osoba ukazywała się w jasnem świetle. Gdy już salon i przyległe gabinety napełniły się zupełnie, dr. Czernisz swym cichym, miękkim głosem zawiadomił zebranych, iż kolega, dr. Judym, świeżo przybyły z Paryża, odczyta pracę swą pod tytułem... »Kilka uwag« czyli »Słówko w sprawie higieny«. Judym słuchał tego zawiadomienia z formalnem przerażeniem. Jednakże, gdy oczy zgromadzonych zwróciły się do niego, ochłódł, wstał pewien siebie, zbliżył się do małego stoliczka, wydobył swój rękopism z bocznej kieszeni surduta. Gwar wolno jakby niechętnie, zamieniał się na szept, w którym brzmiał dźwięk mętny... Judym... Judym... niby akord gasnący w przestrzeni.
Dr. Tomasz zaczął czytać. We wstępie, ukutym robotą kowalską ze zdań i wyrazów pełnych erudycyi była mowa o współczesnym stanie higieny. Nietylko sentencye, w których ten sam rzeczownik powtarzał się kilkanaście razy, ale i myśli były twarde, tudzież znane, jak »Powrót taty«. Prelegent czuł na sobie i widział, niby we mgle spojrzenia zimne, ostre i już ubarwione drwiną. Ale to mu dobrze zrobiło. Czytał o nowych usiłowaniach w sprawie dezinfenkcyi stosowanych w szpitalach, które zwiedził, o nowych środkach i zabiegach, naprzykład o chinozolu, o przeróżnych stosowaniach sublimatu, o wszystkiem słowem, co z książek i czasopism obcych wygrabił. Zaczęło to poniekąd interesować słuchaczów. Ciekawość ich wzrosła, gdy opisywał nowe środki dezinfekcyonowania mieszkań prywatnych, jak niepolimeryzowany formaldehyd — i inne. Ta kwestya wypełniła pierwszą część rozprawki.