Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

kroków, co w każdym razie wskazywało, że co kupiono, to wylewano ze szczodrobliwością. Cukru i bułek dr. Tomasz nigdy w szafie nie znalazł, choćby się z głodu wił pod jej drzwiami, natomiast niezamiecione okruszyny słały się wszędzie, a szczególniej w łóżku... Jedna poręcz wyścielanej otomany, kupionej za gruby pieniądz, wkrótce okryta została jakimś szczególniejszym tłuszczem, a druga uczerniona szuwaksem i zwalana błotem, jak to mówią, do cna. Wyobraźnia doktora widziała niby w biały dzień na jednym z wałków cennego mebla wypomadowaną głowę panny Zośki, a na drugim oparte tejże Zośki »kopyta« (wyobraźnia widziała mianowicie »kopyta« — nie nogi). Stolik świeżo »na moje sumienie« politurowany, kiedy go kupowano w sklepie, był wkrótce zbiorowiskiem okrągłych śladów, wymownie świadczących o tem, że jednakże samowar doktorski produkuje znakomity wrzątek. Z początku dr. Tomasz usiłował wytworzyć stosunek pełen życzliwości, braterski. Nim upłynął miesiąc, już walczył, a w listopadzie był zwyciężony i wzięty do niewoli. Odtąd, jeżeli nawet zastał Zośkę wylegującą się na kanapie z »kopytami« obarczonemi błotem, jeżeli nawet spostrzegał Walentową, żłopiącą herbatę z arakiem przy stole obficie zastawionym jego wiktuałami, stosował jedynie możliwą, aczkolwiek mało skuteczną metodę włoską: guarda e passa. Nie było innej rady... Zamykał się w swym »gabinecie«, a resztę mieszkania oddawał in deriptionem...
W godzinach przyjęcia doktór Tomasz nie ośmielał się czytać książek. Siedział za swym stolikiem wyprostowany i czekał. Tak było we wrześniu, w paź-