Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

dzierniku... Z czasem pozwolił sobie na czytanie gazet w pozie już to siedzącej, już leżącej. Przy końcu grudnia tegoż roku czytanie gazet odkładał w ciągu doby na godziny przyjęć, a po nowym roku zaczął znosić do gabinetu na te właśnie godziny rozległe utwory Zoli, Jokaja, Dumasa,Lama. W sieni zawsze o tej porze siedziała Walentowa na wyścielanem krzesełku z nogami okręconemi jakimś grubym wojłokiem. Z początku tak zwanej wizyty, baba kaszlała, stękała, wzdychała na świadectwo czuwania, — w środku stopniowo zacichała, a wkrótce potem dawało się słyszeć tęgie chrapanie. Bywały dnie takie, że w ciągu drugiej części programu rozlegał się rumor i łoskot: Walentowa w trakcie drzemki zlatywała z chwiejnego krzesła. Po każdym takim wypadku doktór musiał jej dawać kopiejki na arak, gdyż przysięgała na wszelkie świętości, że to słabość z głodu i czczości tak nią rzuca o ziemię. Kilkakrotnie wzywano młodego eskulapa do mieszkańców domu w raptownych wypadkach zasłabnięć przeważnie poniedziałkowej natury. Raz w jesieni przyszedł stary introligator z sąsiedniej kamienicy, zadzwonił, zbudził Walentową i narobił istnego piekła. Judym badał go, stukał, pukał, wyginał, kładł na sofie, gniótł, oglądał ze wszystkich stron i wypuścił, rozumie się, bez pobrania honoraryum. Po tem zdarzeniu nastała cisza, trwająca dobre dwa miesiące. Pewnego dnia w marcu, znowu w godzinie przyjęć dał się słyszeć cichy głos dzwonka. Walentowa otwarła drzwi i wpuściła małą, chudą damę w czerni, o twarzy wywiędłej, suchej i mizernej.
Przybyła spytała o doktora Judyma i, powzią-