nej. Syn rolników od prapradziada Piasta został kupcem. Pracował po kilkanaście godzin na dobę i nigdy sobie nie udzielał świąt, ani wakacyi. Był to nie człowiek ułomny, lecz jakby zbiorowisko sił maszyny stalowej, zuchwałych i niezwalczonych. A przecież ten »M. Les« wśród wielorakich prac swoich dniem i nocą myślał o czem innem. Trzeźwy, chytry handlarz, którego ani ormianin, ani greczyn nie ubiegł w sprycie, którego anglik nie wyprzedził w żelaznej systematyczności, był w głębi duszy marzycielem i ascetą. Sypiał na twardem łóżku, mieszkał w ciasnej izbie, ubierał się byle jak. Pewnę sumę przeznaczał »ssakom« — pasierbom, a resztę słał w różne strony. Co dnia prawie na jego biurku leżał list w »ludzkim« języku, pisany nieraz z dalekich lądów świata. I żaden nie był odrzucony. M. Les był bystry. Nigdy go nie podszedł oszust i nie wyłudził grosza, ale ostatni uczciwy fantasta ciągnął zeń tysiące franków. Najukochańszą wszakże myślą M. Lesa był zakład leczniczy cisowski. Stary, szczwany kramarz śnił wiecznie o przekształceniu swego zakątka, o ucywilizowaniu go jak najwyżej. Gromadził pieniądze, odkładał żelazne sumy, ciułał, jak sknera pewne »ciche kasy« na niesłychane przedsiębiorstwa, jakie założy pod Cisami w swoim Zagórzu i okolicy, gdy tylko wróci...
»Ciche kasy« brał pierwszy lepszy inżynier, jadący na studya, malarz, potrzebujący Paryża, lekarz, technik (zawsze wynalazca in spe), wreszcie inny jaki. I znowu zaczynały się specyalne operacye w celu napełnienia próżni. Tak płynęły lata. Gdy Niewadzki ufundował zakład leczniczy w Cisach, który, rzecz
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.