Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

w swojej partyi taki ład, że częstokroć wykonanie przepisów kończyło się w biurze policyi. Adwersarzy, których trafnie nazywał »ptakami, plwającymi we własne gniazdo«, zwalczał ręką tak żelazną, że mu grożono wybiciem szyb i skóry. Gdy własnego mieszkania nie miał, groźby redukowały się do nastawania na całość skóry, co znowu umiał odeprzeć krzyżową sztuką, zażywając sękatego kija. Wnet po przyjeździe, nim trafiły się późniesze roboty, pozował malarzom. Jego piękna twarz, pełna dziwnego wyrazu melancholii, dumy i hardości pociągała artystów. Zyskał sobie opinię ciekawej głowy i znany był dość szeroko, jako »unglückliche Pole«. Z czasem ta ściśle etnograficzna nomenklatura przeistoczyła się w mniej określoną: »unglückliche Fratze mit vielen Consonanten«, ale też wówczas Krzywosąd tylko swojej braci pozował i to nie inaczej, jak na koniu. Stosunki z malarzami pchnęły go do całkowicie innej dziedziny. Naród malarski, zmieniający miejsce pobytu, niedbały, dziś tarzający się w złocie, a jutro głodu blizki, stał się źródłem zarobków Krzywosąda. Oto, dajmy na to, wyjeżdża jakiś malarzyna w górę, opuszcza Monachium i dąży w świat szeroki. »Wójt« kupuje od niego za byle co, albo poprostu dziedziczy sprzęty artystyczne, stare ubiory, nieraz jakieś połamane zbroje, draperye, niedokończone studya, szkice, rysunki, a choćby potłuczone ramy. Dla innego trzeba zreparować stylowe siodło, zeszyć kostyum, naprawić mebel, skleić jakiś zabytek. Krzywosąd brał to wszystko w ręce i robił. Raz dobrze, drugi raz źle, ale robił. Przypatrywał się dziwnym procesom tworzenia, podsłuchiwał dyskusye, badał ów ogromny