Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

kraj, państwo malarza, i zdobywał encyklopedyczne wykształcenie w zakresie antykwarsko-graciarsko-rzemieślniczo-artystycznym. Jeżeli czego nie umiał zrobić, to przynajmniej wiedział, jak się to robi. Gdyby i tu wytknął mu kto brak stanowczości, to w każdym razie nie mógł zaprzeczyć, że o istnieniu całego mnóstwa rzeczy zupełnie obcych przeciętnemu zjadaczowi chleba, Krzywosąd potrafił gadać. Z czasem w dużej izbie na Schwantaler-Strasse mieścił się dziwaczny zakład. Były tam i narzędzia stolarza i warsztat ślusarski, tygle, retorty, kupy ram, flaszki z różnobarwnymi płynami, skóry, żelastwa. Na ścianach wisiały szkice i obrazy, częstokroć dzieła sztuki, pseudo-perskie dywany, przeróżne kawałki oręża i zbroi. Po upływie lat kilkunastu spędzonych w Monachium, Krzywosąd wyszedł na fabrykanta starożytności. Czasami udało mu się zlepić z ułamków, według istniejącego wzoru, jakąś podobiznę starożytnego sprzętu, czy mebla i odstąpić to antykwaryuszowi, wymyć zczerniałe malowidło, kupione za byle co, i puścić w świat, jako »szkołę« włoską, czy »holenderską«. Szczególniejszą miłością »wójta« cieszył się styl gotycki. Krzywosąd widział ten styl wszędzie, tam nawet gdzie był inny. Szczytem pochwały w jego ustach było słowo: — gotyk! Stąd zbiory jego zawierały tyle rzeczy śpiczastych. Wszystko, co tylko miało kształt ostrołuku, zasługiwało na uwagę, a więc: żelazne ozdoby sztachet, klucze, okucia drzwi, lichtarze chłopskie z okolic jeziora Bodeńskiego, klamerki u pasków, ramy i t. d., nie mówiąc już o istotnych ułamkach gotyku.
U Krzywosąda zbierały się nieraz rozmaite grupy