Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

uskarżać w listach na tęsknotę i pisywał te listy tak często, że to wnet uderzyło chytrego kupca. M.Les mruknął do siebie:
— Ta zielona małpa coś knuje.
Miał on dziwną predylekcyę do Krzywosąda. Bardzo często kupował jego bezcenne antyki, jego Rubensy i Ruysdael’e, buławy hetmańskie i pamiątki autentyczne po królach. Składał to wszystko w pewnym zielonym kufrze i nazywał go »gabinetem zielonej małpy«.
Nareszcie pewnego razu Krzywosąd wyznał w liście, że ma zamiar wracać. M. Les nie sprzeciwiał się i biedny wędrowiec wrócił do Warszawy, a wkrótce potem objął administracyę zakładu w Cisach.
Lokal jego tutaj mieścił się na dole starego »zamku«. Prowadziła do tego mieszkania brama (rozumie się gotycka), a właściwie jej resztki, grożące ruiną, które Krzywosąd starannie podpierał. Dalej szły na prawo wązkie i strome schodki aż do drzwi mieszkania. Przed progiem wisiał krużganek, otoczony żelazną balustradą. Zarówno schody, jak krużganek były świeżo dobudowane przez administratora. Dla przyśpieszenia procesu archaizacyi tych gotyków nie zamiatano tam nigdy śmieci i nie sprzątano śladów pobytu wróbli, które całemi stadami pod drzwiami wysiadywały. Krzywosąd kochał ptaki. Rozmawiał z nimi i sypał tyle okruszyn chleba, że wróble miały tam istną synekurę i nie odlatywały z krużganku.
Kiedy doktór Tomasz zbliżał się z uszanowaniem, wolnym krokiem do drzwi administratora dla złożenia mu pierwszej wizyty, zobaczył scenę tego rodzaju. U wejścia na schody tłoczyło się, wrzeszczało