Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.



KWIAT TUBEROZY.

Poznanie Cisów zajęło Judymowi tyle czasu i tak go absorbowało, że o zwiedzeniu szpitala nie było mowy. Co dnia prawie obijał się o jego uszy ten wyraz: »szpitalik». Dr. Węglichowski kilkakrotnie wspominał mu wśród innych wiadomości:
— Pamiętaj, kochany panie, że masz pod sobą szpitalik...
— Możebyśmy go mogli obejrzeć... — gorączkował się Judym.
— Nic pilnego! Poznajno kolega zakład, tamto rzecz uboczna. Mówię dlatego, że i tamto...
Tak schodziło. Nareszcie pewnego dnia doktór nie mógł wytrzymać. Rozpytywał się detalicznie, gdzie ów szpital się mieści i poszedł sam, żeby przynajmniej zobaczyć rozmiary i jakość budynku. Nadzieja pracy samoistnej w swoim, niemal własnym szpitalu, nęciła jego entuzyazm.
Za bramą parku rozchodziły się pod kątem prostym dwie ogromne aleje lipowe. Jedną z nich przybywało się do Cisów ze świata, od strony kolei, —