Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Któżby uwierzył, że ja, nędzny twór kielecki dojdę kiedyś w samym środku Warszawy do 62 rubli miesięcznego zarobku z wysiewania po różnych ulicach tajemnic wiedzy!
Guêpe już się sprowadziła. Ma kardynalną wadę francuzek: jest gadatliwa. Wprawdzie ja korzystam z tego, bo wieczorami muszę z nią gwarzyć i małpiarskim, czysto kobiecym trybem nabieram paryskiego akcentu we francuzczyźnie, ale zato śpię kiepsko. O dwunastej jeszcze się śmieję z jej przygód. Często później nie mogę usnąć. Biją godziny...
Wstaję słaba i wówczas coś dygoce we mnie, jak w naszym starym, ściennym zegarze, gdy go było poruszać. Dziwne jest to, że w takich razach wcale mi się spać nie chce Chyba, że się zmęczę, zmorduję aż do upadku. Gdy to nastąpi, jestem wprost bez przytomności, nie wiem, co do mnie mówią i trajkoczącej Giepce odpowiadam trzy po trzy.
15 Listopada. Czytałam w niedzielę dużo rzeczy pięknych. Dotąd je mam w głowie, niby jakieś przedmioty nie moje, słabo zrośnięte z moją osobą duchową.
Niewiele uczuć może taką żądzą pożytecznego działania napełnić serce, jak oschła wiadomość, ile cierpiano, ile znoszono dla szczęścia pokolenia dziś żyjącego, którego cząstkę my tu stanowimy. Jest jakieś dziwne braterstwo, idące wstecz, do tych, co już wszystko spełnili. Nikogo z żywych nie można otoczyć w myśli taką czcią, świętą czcią, jak tych, co zostają za nami w mroku niepamięci.
Przyszłam do wniosku, że i bardzo ciężkie cierpienia moralne, troski subtelne, tkliwe i głębokie,