Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

siły nerwowej. Biedne, strudzone, ogłupiałe nerwiska nie mają odpoczynku. Każda przeszkoda staje się dla nich uciążliwą, a naprawdę płakać się chce, gdy zdarza się sposobność rozrywki, a i do niej brak ochoty. Ze wszystkiego jednak najcięższy powrót z lekcyi do domu. Nogi idą, niby spuchnięte. Przemokłe, jak dziś naprzykład, buciki dolegają i ciężą, zabłocona suknia nie czyni wrażenia stroju, ani odzieży, tylko jakiejś paskudnej szmaty. Ach, to ubranie do ziemi! Jest ono zapewne miłe, doskonałe i piękne, ale dla pań, które nigdy nie chodzą po zabłoconych ulicach, tylko jeżdżą w karetach. Dla nas, co musimy grasować po bagnach dzielnic ubogich — jest to prawdziwa katusza. Obrzydle jest podkasać suknię wyżej, (zresztą niemożliwie, bo wnet dziesięciu panów zacznie się przyglądać), a ręce kostnieją trzymać ją, dbać o nią, albo zachlapać i nosić na sobie kupy brudu. W jednej ręce niosę parasol, książki, kajety, drugą muszę wiecznie piastować swój ogon i w tym kształcie upędzać się po trotuarach. Skromność pozwala dekoltować się, odsłaniać nagie ramiona i piersi, ale zakazuje demonstrowania światu nogi wyżej kostki w grubej pończosze i wysokim trzewiku. Ciekawam, czy też w chwili, gdy moda każe nam przyczepić sobie z tyłu ogon kangura, będziemy wykonywały jej polecenia z takim samym pietyzmem, jak teraz, gdy dźwigamy ogony sukienne?
Dziś, biegnąc na trzecie piętro do Lipeckich zabłocona, przemokła i buchająca parą, jak zdrożony koń pocztowy, w środku tych krętych schodów kamiennych usłyszałam muzykę. Ktoś grał bardzo biegle za jakiemiś trzeciemi drzwiami. Zatrzymałam się na minutkę,