Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

przychodzi dziadek Hieronim, Maniusia cichaczem prosi go o czterdziestówkę na tak zwane »pieczątki«. Gdy wpada wujaszek Zygmunt — to samo; z ciocią Teklą — to samo. Tymczasem mała figlarka ani myśli kupować pieczątek. Zebrane pieniądze chowa do skarbonki. Gdy chciałam przeciwdziałać temu talentowi gromadzenia pieniędzy w ósmym roku życia, mama oparła się z wytrzeszczeniem oczu. Jest to, według niej, zapowiedź sprytu i oszczędności.
Uczucia nasze nie mogą drzemać, muszą mieć jakiś wyraz w czynach. Budzi się we mnie głęboka awersya do tego, co na mieszczańskich piętrach uważane jest za moralność. Stempel obłudy, wyciśnięty przez matadorów, starczy tam za wszystko. Każda z jednostek zadrżałaby na samą myśl, że może być źle odstemplowaną. A i ja sama czyż mogę się chełpić, że mię nie obchodzi, co szepce pani Lipecka, Blumowa, albo inna »matka«, zajęta systematycznem psuciem duszy swego dziecka pod pretekstem edukacyi? Bynajmniej! Liczę się z tem wszystkiem. I jak jeszcze! Tylko już was znam, bydlęta boże! Już wiem, że jeśli mię boli i nęka opór waszych dzieci wobec mojej etyki, to nie dlatego, żebyście wy, jako gromada, były mądre i dobre.
10 Grudnia. List od Wacka! Oto, co pisze:
»Droga zmęczyła mię i znudziła, a na dobitkę ząb mię bolał, nie dając w ciągu dziewięciu dni ani chwili spokoju. Właściwie to nie tak sama droga nuży, jak noclegi w powarniach. Nie wiadomo, co wtedy robić ze swoją osobą. Wyjść na czas dłuższy nie można, gdyż pięćdziesięciostopniowy mróz to nie żarty, czytać