Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

miesięczne w deseń czarodziejski. Stary, brudny, splugawiony zaułek jest jakiś inny, niepodobny do siebie, jakby i on marzył... W tej nocy nawet ubodzy nędzarze dźwigają się i kierują oczy ku jasnym gwiazdom, które im przypominają dawno wygasłe uczucia.
Ileż mocy widoki te wlewać powinny w serca nasze, w serca istot młodych, które nie ciągną za sobą ciężkich wozów złej doli, w serca tych, co duszę swoją cenią nadewszystko, kochać bardzo głęboko umieją i nie sprzedali jeszcze siły, płynącej z czystego serca, ani męstwa, ciskającego rękawicę wszelkiej podłości!...
4 Czerwca. Piszę te słowa zardzewiałą stalówką w Kielcach, w hotelu. (U »naju« w Kielcach, jak pamięć ludzka wstecz sięgnąć zdoła, wieczyście w hotelach ku wygodzie podróżnych leżały zardzewiałe stalówki).
Co za katastrofa! Jestem znowu tutaj w mojem poczciwem mieścisku... Wczoraj zerwałem wszelkie lekcye, odrzuciłam dwa zaproszenia na wakacye, u Lipeckich i u tej pani Niewadzkiej z Cisów, — spakowane graty powierzyłam Giepce, która przez lato zostaje w Warszawie, a sama, obarczona trzydziestką rubli i małym sakiem, ruszyłam na łeb, na szyję. Nic mię nie obchodzi, co się dziać będzie z moją osobą. Wiem tylko tyle, że będę w Krawczyskach na grobie mamy i ojca, w Głogach... A zresztą wszystko mi jedno! Zapewne pojadę do Mękarzyc, do wujowstwa Krzewińskich. Może zabawię tam całe lato, a może tylko kilka godzin. Wszystko mi jedno... (Patrz wyżej!)
Teraz już nie ja rządzę, tylko podmuchy wzruszeń, Lelum-Polelum... One mię niosą, dokąd chcą, jak bujne