Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

Serce Judyma zostało nietknięte, a przemijające »wrażenia« były dlań czemś w rodzaju deszczu, który rozkwasza ziemię i czyni ją niby to do niczego niezdolną, a właściwie udziela jej wtedy władzy stwarzania.
Przelotne smutki szybko uschły, dusza Judyma stężała i pchnęła go do roboty zdwojonej.
W pierwszych dniach września, kiedy przyszły słoty, w czworakach folwarcznych zapadło mnóstwo dzieci na tak zwaną »frybrę«.
Czworaki owe mieściły się za dużym i wilgotnym parkiem, który jak płaszcz ogromny spływał po pochyłości wzgórza od szczytu dworskiego aż do rzeki, płynącej w łąkach. Tam były owczarnie, obory i mieszkania służby folwarcznej. Plenipotent majątku, człowiek nadzwyczaj energiczny i świetny agronom, z rzeczułki bezpożytecznie płynącej skorzystał w ten sposób, że na skraju parku, w trzęsawisku, podmytem przez tajemne źródła, wybrał kilka sadzawek, idących jedna za drugą. Woda przez właściwie urządzone »mnichy« spadała z jednej do drugiej. Sadzawki te wykopane były w torfiastym gruncie. Ił, porzucony na brzegach i groblach, macerował się w słońcu i we właściwym czasie służył do użyźniania roli. Woda, odpływająca stamtąd, łączyła się z podłużnym basenem ze stawami, które rozlewały się w parku zakładowym, co bardzo upiększyło wiecznie kwaśne pobrzeża. Miejsce i tak już mokre, przez wstrzymanie zbiorników martwej wody, wyziewało ze siebie ciężki opar, którego słońce strawić nie mogło. Tam to właśnie, (w czworakach i we wsi, leżącej na drugim brzegu łąki), grasowała »frybra«.