Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

wyrobników zakładowych i inne, inne rzeczy, — aż do białego słonia, aż do samego »muzeum cisowskiego«. Nieraz w nocy, zbudziwszy się, łamał sobie głowę nad jakąś drobnostką, nad czemś, co nikogo nie interesowało, czekał niecierpliwie ranka i, wstawszy o świcie, coś sam robił, dźwigał, kopał, mierzył...
Pewne przedsięwzięcia, niezbędne dlań w systemacie, w owym planie, zmierzającym do hygienizowania, wykonał sam całe, z prawdziwą furyą. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego raptem zajmował się rzeczą postronną, nie związaną z życiem rok rocznem, z formułą zakładową. Uśmiechano się wtedy pobłażliwie, układano cichaczem anegdoty, — nie żeby mu szkodzić, albo go dotknąć, lecz idąc za natchnieniem przyrody uczciwych, spokojnych, osiadłych ludzi.
Już w zimie młody doktór stał się figurą tak niezbędną w Cisach, tak do nich pasującą, jak naprzykład, źródło, albo łazienki. Służba, robotnicy, chłopstwo okoliczne, interesanci, dwór, goście, — słowem wszyscy przywykli do tego, że jeżeli trzeba coś ciężkiego zrobić na pewno, coś z forsą »odwalić« — to do »młodego«. O każdej porze dnia, a nieraz w zimowe noce, w mrozy, zawieje, roztopy na małych saneczkach, albo piechotą, w grubych butach snuł się po drużynach między wsiami do chorych na ospę, na tyfus, szkarlatyny, dyfteryty...
Jak to zwykle bywa na świecie z ludźmi silnymi — nie ominął go ani jeden wyzysk. Brał jego pracę każdy, kto tylko mógł. Ale Judym drwił sobie z tego. Czuł się tak dobrze, jak inny, gdy zbija majątek, albo buduje sobie sławę. Im silniej pracował,