wiosenne nie wznosiłyby ich wraz z mułem do stawu, wskutek czego te zbiorniki wody nie byłyby tak szkodliwe.
Judym czuł przestrach na samą myśl wypowiedzenia tego projektu osobom zarządzającym sprawami. Cisów, to jest dyrektorowi i »małpie«, a wykonać całej roboty na koszt M. Lesa również nie było możności. W tym czasie, to jest w lutym, przypadał właśnie termin wizyty w Cisach komisyi rewizyjnej. Komisya, składająca się z trzech osób, wybranych z grona wspólników, rzeczywiście zjeżdżała rok rocznie do zakładu, zwiedzała go, przerzucała księgi, jadła obiad i odjeżdżała do swych zatrudnień, gdyż wiadomą było rzeczą, że instytucya pod ręką Krzywosąda i Węglichowskiego idzie świetnie. Pewnego dnia, wchodząc do sali jadalnej, Judym spostrzegł trzech nieznanych sobie panów, którzy z ożywieniem rozmawiali o Cisach w sposób zdradzający ludzi świadomych rzeczy.
— Komisya... — pomyślał Judym.
Dreszcz przebiegł wzdłuż jego nerwów i jakby na końcu swej drogi tajemniczej spotkał silną decyzyę.
— Teraz im wszystko wyłożę!
Przy obiedzie zawiązała się żywa rozmówka, w której Judym brał udział, ale więcej w celu zbadania przybyłych, wysondowania, co to za jedni. Nie wiele mógł dociec. Raz mówili doskonale, bezwiednie popierając plany reform, a kiedyindziej zdradzali się z tak ordynarnym brakiem wiadomości, że ręce opadały. Dr. Węglichowski zaprosił kontrolerów na radę do kancelaryi, gdzie po drzemce mieli się zejść, przejrzeć księgi, rachunki, a między innemi nowe plany kwitaryuszów,
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.