furman z biczyskiem w ręku. Głowę ma obwiązaną jakimś dużym, czerwonym gałganem, na sobie ze trzy opończe, nogi w buciarach z wojłoku. Twarz jego zarośnięta, krwawa, schłostana przez wiatry, góruje wśród tłumu, przekrwione oczy patrzą, jak wicher, z pod brwi zsuniętych. Ten człowiek z pola, człowiek należący do drogi, jak słup wiorstowy, albo baryera mostu, przygotowany do obcowania z burzą, ze śniegiem i mrozem zaciekawia do żywego Karolę i Franka. Zapominają o świecie, i gdy dorożka daleko już odlazła, widzą go jeszcze i pokazują sobie nawzajem palcami. Na Srebrnej i Towarowej, gdzie wskutek ścisku fur, dorożka idzie wolno, noga za nogą i huśta się w wybojach, jak łódka, dzieciom aż oczy wyłażą z ciekawości. Oto wozy frachtowe, trzeszczące pod ciężarem pak z towarem, czarne fury, naładowane węglem, inne lodem, cegłą, drzewem. Obok nich idą woźnice, zadęci śniegiem, z osędziałemi brodami na czerwonych twarzach i wrzeszcząc, poganiają zwierzęta. Z pomiędzy brudnych kamienic wyrywają się tu i owdzie dzikie kształty murów fabrycznych, nawet wśród takiej zamieci nie tracące swej barwy czarnej, jakby wieczną śniedzią okrytej. Dachy o formie śpiczastych schodów, z za których szklą się ciemne, stalowe szyby nie poto wprawione, żeby przez nie na świat boży oczy ludzkie patrzały... Wśród duszących murów uderzają te szyby blaskiem nieswoim, obcym ich naturze, niby oczy kota pod światło widziane. Gdzieindziej wyrywa się w niebo wielki komin z cegły, albo czernieje żelazny, przymocowany drutami i rzuca olbrzymie kłęby burego dymu na mury sąsiednich domów i w okna ich mieszkań.
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.