Kupiła bilet wprost do Wiednia, gdzie miał ją na dworcu czekać jeden towarzysz, gadający po polsku.
Judymowa nie umiała ani jednego obcego wyrazu. Ponauczano ją słów: Wasser, Brod, zwei, drei, i t. d., ale i to jej się splątało w głowie.
Przejechała granicę, noc nastała, a tymczasem w wagonie wciąż jeszcze po polsku rozmawiano. Judymowa była dobrej myśli:
Taka ta i zagranica! Przecie się tu doskonale z ludźmi rozmówi... Troszkę jakoś inaczej gadają, ale po naszemu.
Ułożyła przy sobie dzieci, sama się skurczyła. Jej nerwy, przywykłe do wiekuistej czujności, skorzystały z chwili. Zapadła w sen, ów sen w wagonie klasy trzeciej, w stan dziwnej półjawy, kiedy czuje się wszelkie łoskoty i drżenia, wie wszystko, a zarazem jest o tysiąc mil...
Pociąg leciał w ciemności. Częstokroć w szyby wagonu uderzały światła stacyi i po krótkiej chwili ginęły, jakby dokądś uniesione przez świst lokomotywy. Gdy pociąg stajał, słychać było dygotanie dzwonków elektrycznych. Skowyczał w nich jakiś frazes złowieszczy, rozbity na tysiące jednolitych wzdrygnięć...
Judymowa czuła to w sennem marzeniu. To na nią zewsząd wiał strach olbrzymiooki, to się przeistaczał w widzenia miłe, w rozmowy z ludźmi blizkimi, albo w pospolity, znany, obrzydły widok wnętrza fabryki cygar. Zmysły, przyuczone, jak pociągowe bydlęta do zaduchu, łoskotu, wrzawy i męki, wpływały teraz w jakieś nieznane przestwory. Snuła się w nich słodkawa, tchórzliwie-zwycięska podświadomość o wyż-
Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.