Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieznajomi z uśmiechem życzliwości zwrócili się do niej. Zamienili ze sobą kilkanaście wyrazów francuskich, a potem żywo i ze współczuciem słuchali bezładnej historyi przygód. Szczególnie młoda kobieta wypytywała się ciekawie o wszystko.
Judymowa pokazała im bilet i to ich ostatecznie upewniło, że nie mają przed sobą żebraczki, ani oszustki. Na rozkaz tej pani tragarz wziął rzeczy z rąk Judymowej i odniósł je na salę razem z walizami. Dzieci dostały po kubku mleka. Wtedy dopiero Judymowa mogła zapłakać. Pani anielska sama przez chwilę miała łzy w oczach. On poszedł z biletem do kasy i siedział tam długo. Wrócił z wiadomością, że wszystko jest dobrze, że, na skutek jego reklamacyi, Judymowa wróci do Amsteten, a stamtąd pojedzie we właściwą drogę, kiedy oni przesiądą na pociąg, idący do Włoch. Sama wzmianka, że się z nimi rozstanie, przejęła Judymową dreszczem. Uspokoili ją obydwoje zapewnieniem, że teraz jej zginąć nie dadzą, że zobowiążą konduktorów i władze, aby ją odstawiono na miejsce, do Winterturu.
Młoda pani zaczęła pytać się z żywością o rozmaite rzeczy. Między innemi rzekła:
— Pani jedzie z Warszawy?
— Tak, proszę pani, z Warszawy.
— A jakże się pani nazywa?
— Nazywam się, proszę paniusi, Judymowa.
— Jak, Judymowa? — ze zdumieniem pytała piękna dama, otwierając swe śliczne, błękitne oczy.
— Takie nazwisko, proszę paniusi — Judymowa
— To jest mąż pani nazywa się... jakże?... Judym?
— Tak, Judym.