Rafał, słysząc pociągającą muzykę szorowania wnętrza flint mokremi pakułami, okręconemi o stempel, nie tknął się już wina, którego kieliszek wuj mu podsuwał. Przysiadł w kucki obok strzelca i sennemi oczyma patrzał, jak czarna woda strzyka w miskę z panewek. Nudziła go rozmowa i obecność Niemca, a spać jeszcze nie było sposobu, gdyż słano mu zawsze w tym właśnie pokoju na sofie.
— Waszmość dobrodziej hoduje, jak widzę, piękne psy. To bardzo piękne psy są — mówił przybysz, głaszcząc z widoczną odrazą łeb Niemna, który mu poufale na kolanach łapy opierał.
— A niezłe psiska. Dziś się już podstarzały, ale jeszcze z pola nie schodzą. Jeszcze i cuch i rozum przedni mają. Osobliwie suka. Chodźno tu do pana, Wisełka.
Przygarnął sukę i gładził ją pieszczotliwie.
— Ona to wydaje się na oko niby melancholiczka, a to jest psisko bardzo a bardzo wietrzne i gońca pierwszej wody. I on tam, Niemen, ma ochotę i upór, ale za nią tylko poprawia. Spojrzyjno waszmość, co to za przestrone nozdrza! jakie wilgotne! Jak waści pies takim nosem wiatr weźmie, to tam już ma co trąbą podać do mózgu. A jaki zato u tego grzbiet! Bo i pieczeniasty i długi, zważ waćpan. A zato u tej... noga. Co? Stopka podługowata, widzisz waćpan? Ona mi się jeszcze ani razu nie podbiła...
— Ale! — wtrącił Kacper — gdzie się to taka suka podbije. To idzie po śniegu, czy po grudzie, jak ten lis.
— On, choć jest pies cnotliwy, nieraz się znosi i milczkiem, zdrajca, nakłada, a ją zawsze słychać: idzie
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.