równo lasami, jak dyliżans po gościńcu. Głos kaj u młodej wdówki. Co ona wiatrem i prędzej, to ten musi kopytem, leniwiej, na rozum i nie tak rączo, a za nią, za nią!
— To bardzo piękne psy... A czy i tamte kundle także jakie zalety mają? — z odcieniem ironii pytał Hibl, wskazując wielkie, kudłate psiska pod piecem.
— Tamte? A to samo psy zacne. Na dzika — jedyne! Toż zeszłego roku w samą wilię wzięliśmy z nimi dzika prawie żywcem.
— Aż tak? — dziwił się Galicyanin.
— Byliśmy we dwu z tym oto strzelcem. Wyszlakował był dziki w lasach, tu na Bukowej górze. Nocowały w małym smugu, w oparzeliskach. Poszliśmy raniuteńkiego. Puściliśmy te pieski w zagajnik. Cicho, cicho... Aż jak wrzaśnie oto ten — Rozbój; aj-aj-aj! Na oko wszystkie i zębcami! Wygnały dzika tylego jak bawół wprost na niego, na Kacpra. No, zaczął mierzyć, celować, przykładać się i, dasz waćpan wiarę? — chybił. Artifex! On i takie sztuki potrafi, choć przecie ze mną trzydzieści lat za zwierzem chodzi, a chwali się, że kszykowi, jaskółce w lot nie zborguje. A psy swoje: stanowią dzika w głębokich śniegach. Żebyś waszmość widział ten obraz! Jeden się wszczepił w ucho, przelazł na bałyku przez bestyę i wisi, ani piśnie. A ślepie u niego — żywa krew! Drugi trzyma za lewe ucho; przedniemi łapami worał się w śnieg, w ziemię, i nie popuszcza. Trzeci, Kusy, dopada, dopada... Dzik toto wszystko wlecze na sobie i brnie śniegami. Ale kłem, rozumiesz to waszmość, nie może ani, ani, bo Rozbój... Czasem tylko dmuchnie nosem, albo ciapnie pyskiem...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.