prapradziad mój, Józef, i te pustki lasami porosłe kupił za grosz, w boju, na kresach, ranami zdobyty. Sam własną ręką, wyszorowaną w ciągu lat przez pancerz i rękawicę, karczował te role, rwał pniaki i jałowce. Sam zrównał nowiny, wyniósł kamienie. Idź waść i obacz owe kamionki dokoła moich pól! Latami ten człowiek... Na tych to rolach moje chłopy siedzą. Nie miał na zawołanie najemników, a choćby i byli, to czemżeby ich opłacił? Przyszli za nim ludzie bezpańscy z dobra woli, nędzarze, przymierający głodem, i za kawały gruntu, za budynki i gospodarski dobytek zobowiązali się do stałej daniny w pracy. Lepiejże im może było tułać się po słotach, nie mieć dachu nad głową? Lepiej było poniewierać się w czeladzi po dużych dworach, czy też siedzieć tu w jasnych domostwach, na świętej, pospólnej ziemi, z której nie płacili przecie pieniędzy? Żyli tu jako jedna rodzina. Babka moja, jak zapamiętam, matka i moja, Panie świeć nad jej duszą, żona, były ich lekarkami. Spytaj waszmość kogo chcesz, czy i ja sam, chociem człek twardy...
Hibl kiwał głową.
— Jeśli zagrodnik trzysta zagonów roli pańskiej posiada, — mówił z uśmiechem ironii — niech płaci od każdego zagona po groszy miedzianych trzy, jak jest zwyczaj. Przypadnie za wszystkę jego rolę złotych sześćdziesiąt. Rachujmy dzień roboczy najtaniej po groszy miedzianych piętnaście, przypadnie za wszystkie dni robocze w roku złotych siedmdziesiąt ośm. Dobrze mówię?
— Mów wasan.
— To jakże? Gdzież reszta? Kto bierze ośmnaście złotych? A przecież to nie koniec! Muszą przecie
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.