Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili już kilkunastu rozzutych i napół odzianych brało na bary pierwsze sanie. Furmani siedli oklep na wyprzężone konie i w drugim brodzie przejeżdżali wodę. Powstał krzyk dam siedzących w saniach, śmiechy i oklaski zgromadzonych na brzegu. Przenoszenie długo trwało. Wkrótce jednak na przeciwległej stronie zgrupował się zastęp niemały. Zmącona woda chlupała, gdy chłopstwo podsadzało się pod sanicę i brnęło środkiem.
— Zimno! — wołali dźwigający.
— Dalej go! czerwony złoty na głowę... — zachęcał projektodawca.
— Kapelę nam tu dawajcie, kapelę! — dopominała się młodzież: co tu mamy próżnujący czekać...
— Pochodni! — nastawały panie.
— Ej, chłopy pracowite! — ozwał się głos młody — a weźcie no jeden z drugim łopaty, ubijcie nam tu śnieg, a równo, twardo!...
— Żydy, mazura!
— Pejsate żydy, naszego!
— Kulig! — wykrzyknął arlekin, podniesiony przez młodzież nad głowy wszystkich.
Żydki urżnęły od ucha.
Wkrótce śnieg ubity był twardo i zrównany, niby najdoskonalsza posadzka. Oczekując na przybycie wszystkich, puszczono się w pląsy, zatoczono mazura, jakiego świat nie widział.
Matrony i starcy, otaczając koło, przyklaskiwali, a młódź hulała co tchu. Wnet futra, opończe, bekiesze poczęły zawadzać, więc je rzucano w sanie. Hajduki wysoko wznosiły pochodnie, i gruby, bujny, migotliwy