Stary zwrócił się w stronę tego głosu i mówił z pięknym ukłonem, śmiejąc się chytrze:
— Dom ciasny, na miły Bóg, ciasny, mośćbrodzieju! Sam to widzę i boleję, ale nieraz tu już krzesano hołubca pod tą strzechą niską za dobrych starych czasów. Hańbażby to dla mnie, dnia dzisiejszego, była, gdyby na dziedzińcu tak znakomici goście...
— Cóż, kiedy ciasno, sąsiadeczku dobrodzieju nasz!... cóż, kiedy ciasno...
— Ciasno, nie ciasno! — zawołał ktoś inny. — Szlachecki dom ciasny, ale miejsca w nim do tańca, dla braci, nie brakło, jak świat światem. Jakoś się rozsuniemy...
— Mośćbrodzieje! — wołał głośniej cześnik, zarzucając w tył wyloty starego kontusika, — mośćbrodzieje! ściany każę wyjąć z tych oto pradziadowskich węgłów!...
— Co znowu! Miejsca dla nas — świat!
Muzyka, ustawiona za oknami, grała krakowiaka, i kilka par puściło się w tany. Dla stojących nie było już tam miejsca. Tłoczono się tedy z izby do izby.
Służba folwarczna, ad hoc poprzebierana w liberyjne kubraki, roznosiła wino na tacach i domowe ciasto. Gwar rozmów napełnił dom cały aż do ostatniej sionki, gdzieś na ogrody wychodzącej. Było wesoło, ale czuli to wszyscy, że o tańcach w tym domu nie może być mowy. To też szeptano sobie pocichu, żeby chwilę jeszcze z grzeczności pobawić i ruszać dalej dla odszukania dworu większego.
W bokówce, gdzie wisiał wielki obraz Matki Boskiej Sulisławskiej ze zczerniałemi od starości ramami,
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.