jest jednolity lód, zachowany przy brzegu. Mieli przed sobą otchłań głównego toru, dokoła stłuczoną krę.
Ręce ich ustały, byli przemokli do suchej nitki. Zziębli. Rozwarte szeroko oczy wlepiali w tę noc bez gruntu, ale nic dostrzedz nie mogli.
— Stań w łodzi, — rozkazał Rafał — a ja wyjdę na ten lód i zobaczę, czy brzeg daleko. Tu właśnie musi być zator. Bylibyśmy w takim razie u celu.
Krzyś z posłuszeństwem wykonał rozkaz. Uczuł, jak łódź gibnęła się, gdy Rafał z niej wyszedł, usłyszał szklisty szelest jego pierwszego kroku i pewny siebie głos:
— Chodź, lód twardy. Wyciągniemy barkę na brzeg. Ja już nie mogę robić wiosłami.
Krzyś stanął na lodzie.
Naokół słychać było chrzęst strzyży, chlustanie i szelest odbitych fal. Deszcz pluskał bezustanku.
— Wyciągniemy łódź na brzeg i zostawimy ją tutaj, — rzekł Olbromski, — a sami pójdziemy piechotą. To jest lewy brzeg...
— Łódź nie jest nasza! — zawołał Krzysztof stanowczo. — Musimy ją odstawić na miejsce.
— A to ją odstaw. Z największą pochwałą akceptuję projekt.
— Moglibyśmy ją dociągnąć, idąc po brzegu...
— Możesz i to zrobić. Ja nie będę ciągnął.
— Cóż tu pociąć?...
— A to też to! Tu ją zostawimy. Powie się jutro rano przed lekcjami Bobrzykowi, da mu się na piwo.
— Ja mu zapłacę! Masz słuszność. Ja mu dam tyle, że będzie nawet zadowolony z tej afery.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.