Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie, ty mu dasz. I ja tak myślałem.
— No, to ją tylko wyciągnijmy na brzeg...
— Zaraz. Muszę nasamprzód zobaczyć, gdzie to jest ten brzeg.
Odszedł, brocząc po wodzie, która cienką warstwą stała na tem lodowisku, zmurszałem i przemokłem od długich deszczów. Gdy wrócił z wiadomością, że do brzegu będzie kilkadziesiąt kroków, ujęli obaj za łańcuch przykuty do dzioba barki i zaczęli ją z całej mocy na lód windować. Poszło to z trudem, ale ostatecznie dało się wykonać. Czółno wsunęło się na pomost lodowy dość szybko.
Znienacka Rafał zauważył, że jego nogi wolno zanurzają się w wodzie. Przerażenie włosy mu zjeżyło na głowie, bo uczuł, że cała ta olbrzymia kra ugina się pod nimi i idzie na dno.
— Krzyś, uciekajmy! — wrzasnął na towarzysza i chciał go chwycić rękoma, ale dłonie jego objęły próżną ciemność.
Wzdęty bałwan wodny pchnął go w piersi i dokądś odtrącił. Cedro krzyknął nagle, a potem kilkakroć zabełkotał w wodzie. Rafał wpław rzucił się w to miejsce naoślep i złapał rękoma włosy i ramiona. Wywlókł go z fali i pchnął przed siebie, jak drewno.
Ochynął się cały z głową. Poczuł, jak tafle, złomy, okruchy lodu obsiadają go ze wszech stron, z dołu, z boków, z góry, jak przystawiają do gardła ostrza swych krajów i garną się w usta. Płynąc w tym gęstym roztopić, uderzył ramieniem o łódź. Trzymając się jej burtu lewą ręką, dowlókł Krzysia do calizny lodowej i wwalił go na nią. Później sam się tam wczołgał, i, le-