— Krzyś!
— Idź sobie. Ja tu zostanę.
— Krzyś!
— Zimno mi, zimno, zimno... — zaskomlał, jak małe dziecko.
Usiadł na ziemi.
Kostniejącemi rękoma Rafał chwycił go wpół i zaczął wlec dokądś, przed siebie. Ale uszedł tak zaledwie kilkanaście kroków. Potknął się i runął w rozmiękły zagon. Przez chwilę leżał bez sił, z twarzą w bróździe, pełnej roztajanego lodu, zimno i martwo myśląc, że już nic nie poradzi. Dreszcze wyrwały się z pod jego woli, łamały go i trzęsły. W głowie zatlił się krwawy płomień.
Ruchem niezawisłym od świadomości, myśli i woli, głuchym aktem bezdennej rozpaczy zaczął zdzierać z siebie mokry, obmarzły kubrak, który go tem strasznem zimnem przejmował — i raptem zaczął to czynić co sił, co tchu, co mocy w palcach. Zdarł ze siebie koszulę, spodnie i zaczął mocować się z rozmiękłymi butami. Rzemień przywarł do nóg. Zdało się, że cholewy są skórą ciała. Ciągnęły się jak guma. Po długiej męczarni zwlókł wszystko z siebie i został nago. Wtedy to samo zaczął robić z Cedrą. Poszarpał na nim ubranie w pasy i odarł go ze wszystkiego. Tamten leżał bez sił w miękkim zagonie, dygocząc całem ciałem, gdy zzuwał z niego buty. Kiedy Krzyś był już zupełnie nagi, Rafał zaczął go prać pięściami, szarpać za ramiona, bić z całej mocy po nogach i zmusił do walki ze sobą. Okładali się pięściami na dobre, gdy Rafał wrzasnął, że muszą lecieć co tchu, bo inaczej zginą obadwaj.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.