rozległ się dźwięk zegara na wieży. Uderzył raz, po chwili drugi raz...
Włosy zjeżyły się na głowie Rafała.
— Dopiero druga... — wyszeptał prawie głośno.
Opanował go taki przestrach, jak nigdy jeszcze w życiu. Rzuciły się nań wszystkie złe myśli, wszystkie fatalne kombinacye, przewidywania obłędnicze, i rozpacz chwyciła go za gardziel. Wbił czoło w poduszkę, i przypatrywał się swemu nieszczęściu. Onego czasu widział, jak polowy w Tarninach łapał na skoszonej łące jadowitą żmiję. Widział, jak rozwidlonym końcem gałązki brzozowej przycisną! do ziemi jej szyjkę, jak potem ujął dwoma palcami łebek od tyłu, ściśnieniem otworzył paszczę... Wściekła żmija oplotła się dokoła ręki. Wtedy polowy końcem patyczka zaczął wyciskać jad z pęcherzyków pod jej zębami. Rafał wspominał sobie tę chwilę. Doświadczał w ciele podobnego drżenia, jakby żmija oplatała go całego, jakby zwracała ku niemu rozwartą paszczę i za chwilę ostre zęby utopić miała w jego oczach.
Skulony, zwinięty w kłębek, tak, że kolanami dostawał nosa, trzęsąc się w febrze, drzemał i budził się na dźwięk zegara. Każde uderzenie, surowe, obce, ów głos żelazny, wychodzący z rzeczy martwej, przelatywał puste i ciemne dziedziny jego rozmyślań i spadał na piersi, jak cios kamiennej kuli. Nareszcie blady świt ukazał w mroku powierzchnie ścian. Wkrótce wszczął się w domu zwyczajny ruch. Familia profesora, jego gadatliwa żona, siostry, a nawet córki zajęły się chorym Krzysiem. Posłano po lekarza. Rafała otaczały zimne spojrzenia tych osób, wyciskając na jego czole
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.