Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

W innych porach dnia i to było wzbronione. Nikt bez wyjątku, nawet matka, nie miała prawa rozmawiać z »zakałą«, z »wrzodem«, z »infamisem« rodu. Garnuszek mleka z kromką sitnego chleba »infamis« spożywał, stojąc w swej klecie, i zaraz musiał wracać na gumno. Aż do obiadu siedział w stodołach, w zapolu, z nogami grubo kłocią i targaną słomą obłożonemi. Tak pilnował chłopów, młócących zboże. Po obiedzie aż do zmierzchu, aż do upragnionej chwili wiania omłotu, odbierania zgonin, pośladu, mierzenia i odnoszenia ziarna do śpichlerza, spędzał w ten sam sposób na milczącem, sennem wsłuchiwaniu się w łoskot cepów o klepisko. Gdy dokonany został oprzęt wieczorny koni, bydła, owiec, wszystko zamknięte i klucze odniesione do kancelaryi starego pana, miał rozkaz, zjadłszy kolacyę, spać natychmiast.
To samo zresztą czynił dom cały. Od szeregu lat szło wszystko tak mechanicznie patryarchalnym trybem, »jak w zegarku«. Już po upływie tygodnia Rafałek omdlewał z nudów. W czapce nasuniętej na oczy, z dłońmi wbitemi w rękawy lisiurki słuchał chłopskich gadek, baśni, przypowieści, patrzał niby na to, co się dokoła działo, czy nikt z robotników »nie stoi...« Myślami był na innym świecie. Dopiero wrzaskliwy głos ojca, grzmiący gdzieś po gumnie, sprowadzał go znowu na klepisko. Wówczas skazaniec zbierał rozwleczone myśli, układał przytomne i krótkie odpowiedzi na pytania, których mu zresztą cześnik nigdy nie zadawał. Tylko straszne spojrzenie starca z pod nasępionych brwi witało go zawsze i żegnało. Jeżeli zaszło coś nie tak, jak trzeba, wtedy otrzymywał takich spojrzeń drwią-