gotowanym drągiem, był już pewny swego. Wionęła dokoła jego twarzy wichura, zatoczyła się, jak pijana wiedźma, osypała go śniegiem dymiącym z dachu, całego od stóp do głowy. Wciągnął w nozdrza ów śnieg rozpylony, łechczący jak tabaka. Radość go niosła przez zaspy. Pławił się w nich i kopał, nim wybrnął z ogrodu. Gdy wszedł na dziedziniec, obskoczyły go psy, olbrzymie brytany i kundle włochate, mokre, pospuszczane z łańcuchów. Skakały mu na piersi, łasząc się, lizały ręce. Odpędził całą gromadę precz od siebie i, już stojąc przed stajnią, badał pogodę, śmiał się z radości widząc, jak śnieg dmie coraz lepiej, i marzył o tem, jak zasypie, zaniesie, zniszczy wszelkie ślady. Dobra, poczciwa, ukochana zamieć...
Drzwi stajenne zawierały się na sztabę żelazną, która z wewnątrz na ukos je przypierała. Koniec tej dęgi przytwierdzało się śrubą, która, przewiercając odrzwia, wychodziła nazewnątrz i mogła być zamknięta na mutrę, wkręcaną nań owym kluczem, dopiero co skradzionym. Rafał podważył mutrę kluczem, odkręcił ją prędko, pchnął drzwi i wszedł do stajni. Przez chwilę, stojąc w gorącym końskim oddechu, nasłuchiwał, czy nie obudził się który z parobków. Ale chrapali wszyscy, jak zarżnięci, jedni pod żłobami w sąsiedztwie drzwi, inni pokotem śpiący w tak zwanej grudzy. Baśka parsknęła kilkakroć, gdy do niej szedł, i dotknęła go wilgotnemi nozdrzami.
— Basiu, Basiu... — szepnął do niej na przywitanie.
Szybko jej na łeb nałożył trenzlę, na grzbiet podkład i siodło.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.