Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

wała przez chwilę, a później szepnęła cicho, zemdlałe mi słowami:
— Jakim sposobem waćpan się tu znalazłeś?
— Przyjechałem.
— Na koniu? — Tak.
— Więc, jakeś wtedy powiedział, w tańcu?
— Tak.
— Gdzież on jest? koń?
— W kuźni stoi przy żłobie.
— Sam?
— Sam. Chodźmy do niego...
— Nie, boję się tam iść. Bardzo się boję. Rafał schylił głowę. Wargi jego znalazły znowu lica, usta, oczy. Rozsunął haftki kożuszka i przywarł ustami do piersi odkrytych. Usunęła natrętną głowę miękkiemi rękomą, a gdy spragnione jego wargi dotknęły policzków, szepnęła:
— Mokre wąsy...
W istocie mech pod nosem natręta wciąż się okrywał twardym szronem.
— To może na przyszły raz przyjechać już bez nich?
— Bez czego?
— A bez wąsów...
— Nie trzeba.
— Co nie trzeba?
— Nie trzeba... i tyle!
— A kiedy niemiłe...
— Mokre... powiedziałam...
Śmiech obojgu nie dawał mówić. Rafał, jak mógł,