chwili nie przepuściła mu w sercu. Udało się tyle przynajmniej przez podstarościego, pańskiego zausznika i faworyta, wyrobić, że wyznaczono fornalkę, najlichszą, rzecz prosta, i najlichszą bryczkę do wywiezienia Rafała. Cześnik zgadywał, dokąd to powędruje wypędzony z domu. Może nawet w tajemnicy przed samym sobą pragnął także powziąć wiadomość o tamtym, o pierworodnym, o ukochanym niegdyś, który, niewidziany od tylu lat, za światem... pono umierał. Wieść tylko głucha, obojętna, z dziesiątych ust, jak pies milczkiem kąsający, dobiegła ucha i jadowitym zębem wieczną w sercu rozdarła ranę. Stary kutwa błąkał się codzień miedzami, po dołach, po łąkach, rolach od świtu, a kiedy stawał na progu domowym i kiedy zaczynała się naokół panika, rzucał zawsze wrzaskliwe, drżeniem wszystkich, kto żył, przejmujące pytanie, skierowane nie wiedzieć do kogo:
— Czy ten złodziej nocny, czy ten gach jest tu jeszcze?
I tego dnia Rafał słyszał już ów krzyk, ale nie zwracał nań uwagi. Męka jego wewnętrzna była po stokroć, po tysiąc razy głębsza od wszystkiego, co go ze strony ojca spotkać mogło.
Żal mu było matki. Ale był to żal drugi, daleki, jakby przybłąkany... Słuchał jej próśb, zaklęć, cichych, szeptanych skamlań, słów wyłowionych z morza łez, zaczerpniętych z nocy bez snu. Odpowiadał z przymusem, boleśnie, na prędce skomponowanemi kłamstwami. Cóś przyrzekał, zaprzysięgał głębokim, najuroczystszym szeptem. Załatwiał rozmaite czynności, brał, wiązał, układał sekretnie znoszone posyłki dla
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.