leżne cwancygiery. W trakcie tej czynności rzucił ukośne spojrzenie na kuźnię, na wygryziony u wejścia żłobek... Nie obejrzał się, gdy bryczka ruszyła z miejsca, klekocąc wyschłemi sprychami, i nie odwracał głowy, gdy mijała długi ogród. Miejsce to miał w sobie, zamykał je pieszczotliwie w duszy swej na siedm zamków.
Boczna droga, na którą z gościńca skręcali, powiodła ich w lasy. Jechali wolno wpoprzek pól, otoczonych borem, później znowu lepszą drogą, aż do Staszowa. Po kilkogodzinnem wytchnieniu, którego szkapska nieodzownie potrzebowały, ruszono dalej. Zmierzch zastał ich na granicy jakichś łąk bardzo rozległych, wśród których słały się wody stawów, daleko jak gdyby jeziora błyszczące. Nigdzie, jak oko sięgło, nie było widać ani wsi, ani nawet chaty. Kępy lasów stały tu i owdzie nad owymi łęgami, które już kwiecie zaciągnęło. Po nadrzeczu czerniały smugi olch, wyniosłych brzostów, kępy drzew liściastych, czyli, jak mówił furman Rafałów, żywych. Przypiaskowa, to znowu bagnista droga szła brzegiem lasu. Konie wlokły się noga za nogą, utykanego, w sposób coraz bardziej niepokojący, aż wreszcie zgoła ustały. Nie skutkował ani bat, ani biczysko, ani kłócie, ani głaskanie i posiepywanie za kantary. Zwiesiły stare łbiska dwa żywe trupy i z wlepionemi w ziemię oczyma pogrążyły się w spokój zupełny, obojętny na wszystko, nie wyłączając cierpienia i nie wyłączając śmierci. Rafał tknięty został widokiem tych koni. Zsiadł z bryczki, obejrzał zwieszone czerepy i zadecydował, że trzeba w tem miejscu nocować. Fornal wydobył zaraz worek z chudym obro-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.