kiem, odprzągł szkapska i urządził im żłób w przedzie wózka, a sam chętnie wziął się do miętoszenia żuchwą partyki razowego chleba, oraz skiby sera, zzieleniałego od starości. Rafał nie był głodny. Ciało jego, rzekłbyś, przestało istnieć. Dusza, rozpłomieniona, w udręczeniach, spaliła je na węgiel. Zaczął chodzić nad łąką w pobliżu bryki tam i sam, dusząc w sobie wszystkie szaty miłosne i zawierając je w sercu, które się szarpało i biło ślepymi ciosy.
Zdala, nad łąkami, dogasała zorza. Niknące zglisko jej lśniło jeszcze przez czas pewien na wodach nieznanych, na latoroślach łóz, które z wielkiej odległości oko ujmowało jak gdyby promienie świetlne, na szczytowych liściach wyniosłego białodrzewa, sokor i wiązów. Gdy tak przygasło, że tylko ceglasty brzask po niem został, Rafał polecił służącemu nazbierać suchych patyków i rozniecić ognisko. Wnet wzbił się w górę pióropusz sinego dymu, i małe, jadowite płomyczki zaczęły pożerać suche igły jałowcu.
W małym kręgu ogniska, Rafał, stojący zdala, widział bezmyślnie, cielesnemi oczyma zwisły nad opałką łeb naręcznego konia, wyschłą czaszkę z ruchomymi powyżej orbit dołami. Surowy i zimny czerep nasuwał się jako kształt cierpienia, jakoby jego wizerunek i obraz prawdziwy. Poniewoli wzrok znowu przywierał do zgasłych końskich oczu, do ich siły wyczerpanej, do oczu przeżytych, a tak niedościgle mądrych, tak udręczająco wielomównych, że w ich wyrazie mieścił się cały jakiś świat, alfa i omega bytu. W mowie tych źrenic żałosnych, które przymusowo widziały płomień ogniska, bo je raził i nękał, można
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.