stal zsiniała od ognia, dymiły się mgły cudnobarwne, Pokrewne ziemi i niebu opuszczały wodę dla nieba, oddzielając się od niej z żalem, jak dusza, kiedy rzuca Własne swe ciało. Ale, nim odeszły, stały nad nią, jak gdyby w modłach utopione. Zdało się wtedy patrzącym, że ta chwila trwać winna wiecznie, że ona to jest wiecznością, że taką właśnie jest nieskończoność. Ale światłość zdala nadchodząca pokropiła hyzopem cienie, i na jej wszechwładny znak woda samotna została w dole, a mgły porzucały jej łono. Zwijały swe cudne powłóczyste szaty, rozszerzały przezroczyste skrzydła i. mdlejąc, wijąc się z żalu, ginęły w błękicie. Tam, gdzie jeszcze świt nie dotarł, w głębiach olszowych, siostry ich błękitne śniły wczoraj zaczęty, głuchonocny sen. Drzewa wśród nich były inne: jasnoniebieskie miały liście, a pnie ich zdawały się wyrastać ze śnieżnego obłoku. Dalekie mielizny piasku na płytkiem wybrzeżu wody były różowe, jak policzki zbudzonego dzieciątka. Za stawem, na płaskim wzgórku, stała nieruchomą tarczą szmaragdowa oranina, lśniąca zasiewem jarego żyta, które już w niwę żyjącą własnym żywotem zmieniać się poczęło.
Piotr objął Rafała w pół lewą ręką. I Rafał nieśmiało ogarnął brata również ramieniem. Zamilkli, Nieruchomo przetrwali owo świtanie, patrząc się w cudne wody, w niewysłowioną barwę niebios, która zwolna płonąć zaczynała, w żywe jej odbicie na nieruchomych odmętach. Było tak cicho, że wzajem słyszeli, jak życie w każdym z nich płynie...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.