Grudna. Deszcz nacichł, choć szemrał jeszcze. Gdy orszak zbliżał się do alei grudzieńskich, Rafał szedł tuż obok pańskiego tłumu. Ośmielił się. Głowa jego była pełna niedorzecznej pychy z tego tytułu, że to on właśnie, na którego nikt uwagi nie zwraca, jest rodzonym bratem tego, komu takie honory czynią. Pragnął w jakiś sposób dać znać o sobie, zwrócić uwagę... Odzywał się półgłosem do Michcika, pytał go o różne szczegóły, dawał zlecenia. Żołnierz podnosił wówczas głowę i blade, osłupiałe oczy wlepiał w niego, coś tam mamrocząc. Na twarzach większości pań i panów malowała się szczera wściekłość, gdy trzeba było brnąć wpoprzek bajorów, nigdy nie wysychających. Szczególnie jedna podstarzała dama, zachlapana, z rozkręconą fryzurą, zmokła, rzucała naokół takie spojrzenia, że mogłaby niemi zabić najsilniejszego. Książę Gintułt szedł sam na przedzie, z głową podniesioną. Przebywał najgłębsze bagna, nie wiedząc o tem, zatopiony w myślach. Nareszcie droga polepszyła się. Szła w górę, ku kościołowi, stojącemu na szczycie pagórka. Po obudwu stronach szerokiego traktu stały przedwieczne lipy, nadwiślańskie topole, graby, klony, dęby i buki.
Teraz, gdy w ich wnętrza, wyrywając się z kłębów siwego dymu, padały migotliwe blaski pochodni, zdawały się być podwójnie wielkiemi. Konary, gałęzie, rózgi, czuby ich sięgały do czarnego nieba, a liście szemrały w chmurach. Była nieskończona potęga w owych widłach, odnogach, trój- i czterozębcach, w splotach gałęzi, wytężonych ku niebu, w owych jakoby barach, piersiach, plecach, ramionach i rękach, które coś dźwigają...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.