Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

w ów moment, weszła tamtędy w niewiadome, tajemne, nikomu nieznane powiaty...
Wtem ktoś na jego ramieniu lekko oparł rękę. Rafał otrząsnął się i ujrzał przy sobie księcia Gintułta. Młody pan przypatrywał mu się uważnie.
— Wszak nie mylę się — rzekł — waćpan jesteś bratem zmarłego kapitana Olbromskiego?
Rafał ledwie zdołał wydusić z siebie głos:
— Tak jest.
— Proszę mi powiedzieć... waćpanowie macie jeszcze rodziców żyjących?
Znowu:
— Tak jest.
— A czy waszmość dałeś im znać?
— Tak jest.
— Żałuję, że to mi nie przyszło na myśl. Trzeba było lepiej zaczekać...
— Zaczekać z pogrzebem na rodziców?
— Zaczekać... z pogrzebem ..
— O, rodzice prawdopodobnie nie przyjechaliby na pogrzeb — wypalił Rafał.
— A to dlaczego?
— Bo są wiekowi... A zresztą...
— A zresztą co?
— A zresztą... mieszkają daleko.
— Tak. No, a waćpan po pogrzebie dokąd że masz zamiar udać się? Czy do domu?
— Nie, broń Boże!
— Nie i... broń Boże?
— Proszę księcia pana... my obydwaj z bratem nieboszczykiem...