— Pewnie, że piękna.
— Co to za włosy!
— A i to, powiedzmy, prawda. Świeci się, bestya, człowiekowi w ślepiach, jak ten miesiąc po nocy.
— A jakie to oczy!...
— Waśćby jej dał radę — chy! Jezus ci Marya!
— Co też to waszmość pan!... Wstyd doprawdy...
— Asan mi powiesz! Znam ja się na was, dryblasy! Myślałby kto, że się do kordą porwie, tak się przecie zsierdził, a ślepie mu ogniem zioną, jak czubatemu dyabłowi.
— Kto to jest taki? — cicho szepnął Rafał.
— Jakże u Boga Ojca, to asan książęcą łyżką książęcą zupę zawijasz, a nie wiesz tego, kto to jest taki! Toż Gintułtówna, młodego siostra, najmłodsza. Elżbieta jej. Ależ dzieucha! Że się też to pod szlachecką strzechą nie urodzi taka... Jużby o nią dziesięciu czuby se powyrywało i ślepie na nic podbiło. Tu będzie wyczekiwała na swego, aż ci osmętnieje z tego, jako wierzba u drogi. Wtedy przylezie wywłoka, albo i zgoła Francuz...
— Księżniczka Elżbieta... — powtórzył Rafał z przedziwnem upojeniem wewnętrznem i z drobiazgową uwagą, jak gdyby przywłaszczał sobie na zawsze śliczną melodyę, przypadkiem w smutku zasłyszaną.
Do samego końca obiadu Rafał siedział, jak na szpilkach. Mnóstwo myśli kłóciło się w jego głowie i przemknęło bardzo wiele postanowień. Nikodem Chłuka kładł mu w głowę Bóg wie jakie wiadomości i głośno wyrzekał, kiedy Rafał ledwie piąte przez dzie-
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.