— Czy waćpan pisałeś do rodziców o śmierci brata? — zapytał nareszcie.
— Pisałem.
— Jednak nikt nie przyjechał?
— Nikt.
— A jakże waćpan sądzisz: czy przyjadą później?
— Nie zdaje mi się. Mam zamiar odesłać rzeczy pozostałe po bracie do domu...
— Tak, tak! To będzie najlepiej. Co się da, na miejscu sprzedać. Ja wydam mojemu komisarzowi polecenie, żeby ta sprzedaż... A może już wydałem?... Zaraz sobie przypomnę... A sam nie jedź. Zostań tu lepiej, u mnie. Przyjrzysz się trochę światu, później zobaczymy, jak i co. Nieprawdaż?
Rafał skłonił się pokornie.
— Trzeba tylko — mówił książę zniecierpliwiony i prędkim głosem — ogarnąć się, ubrać po ludzku. Tak nie sposób! Jak to już mówiłem, brat waćpana ma, to jest miał u mnie pieniądze. Pożyczył mi sumę... Weźże je sobie, tę trochę uciułanych dusiów i spraw odzienie podług mody i naszego tu zwyczaju... To tam marszałek...
Mówiąc to, książę zarumienił się zlekka, wydobył z otwartej szuflady biurka sakiewkę ze złotem i podał ją Rafałowi. Chwilę trwało kłopotliwe milczenie. Wreszcie książę, jakby ociągając się, rzekł znowu:
— Brat waści był mi przyjacielem i powiernikiem za dawniejszych lat służby obozowej. Dlatego to dyskursy nasze miały nieraz charakter ostry dla tych, którzy nie znali bliskiego stosunku. Może to i waści wydało się niemiłem, żem dość ostro, dość cierpko przymawiał bratu... wtedy...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.