Ta strona została uwierzytelniona.
woniami chwastów jesiennych, dźwigało się ku niemu owo bolesne, straszliwe szemranie chłopstwa, dygotał w uszach niepochwytny gwar wściekłego motłochu, rozjuszone skamlanie, jęk nie do zniesienia. Fizyczny ból w policzku przypiekł go do żywego, niby rozpalonem żelazem. Rafał wzniósł szpicrutę, zaczął ciąć konia i zdzierać go uzdą, siekł jego lśniącą, zgiętą szyję, smagał mu kłęby i brzuch. Koń stęknął głucho, wspiął się, zwinął w sobie i rwał z miejsca, gdy ciosy coraz wścieklejsze, obłąkane, spadały nań, jak błyskawice, a munsztuk nie popuszczał...