morzem a lądem, wlokąc strzępy »czarnych butów niemieckich«. Broń szczękała. Obok ludzi, idących miarowo, brnęły do taktu chude konie oficerów wyższych. Oni sami jak czarne znaki, równo kołysząc się, znikali w kurzawie. Na prawo i na lewo, zygzakiem schodzili w głębie pustej doliny. Czarne ich widma znikły z oczu, i sama chmura pyłu zwolna osiadała na drodze. Jeszcze długo kołysała się rytmicznie w głębi, a później poszła w górę, na dalekie, błękitne pasma, we światy...
Książę ocknął się, jak ze snu. Popędził w swoją drogę. W Tryeście trafił szczęśliwie na odchodzący tegoż dnia do Wenecyi dwumasztowy okręt z pomalowanymi żaglami — trabaccolo i puścił się na morze.
Już kiedy przepływano obok fortu Św. Andrzeja, na grobli Lido i u wejścia do portu Molamocco, okręt poddany był nadzwyczajnie ścisłej rewizyi. Podróżnych badano, jak zbirów, a ich paszporty oglądano na wszystkie sposoby. Osobliwie książę, jako przybywający z Austryi, był przez celników francuskich obserwowany bardzo podejrzliwie. Gdy się te wszystkie ceremonie skończyły, wylądował wprost na maty rynek. Był tu za lat wczesnej młodości swej, z rodzicami, kiedy jeszcze nosił błękitny mundur kadecki. Dziś był zupełnie sam. Ojciec i matka spoczęli pod ziemią. Te miejsca ukazały się teraz oczom, jak widok tamtych minut, jak widok samych umarłych.. Młode szczęście godzin, straconych na zawsze, taiło się w tych murach. Nie widząc wcale ludzi przechodzących, książę brnął przez »piazettę« ku kościołowi świętego Marka, z oczyma pełnemi łez, z ustami pełnemi słów miłości, z piersią pełną westchnień i żalu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.