demokratów... Ci ośmieszali »traktat« za zniesienie kary śmierci, tamci za otwarcie więzień, skasowanie »lwiej paszczy«, dziesięciu i trzech, za wywrócenie starej konstytucyi, ogłoszenie swobody sumienia, wolności prasy i zupełnej amnestyi...
Książę Gintułt doświadczał złudzenia, że już raz widział takich ludzi za swego niedługiego żywota. Uśmiech wystąpił na jego usta. Z uwagą przysłuchiwał się wszystkiemu. Patrzał badawczo, jak mężowie trzeźwi, politycy przebiegli, natury po włosku gibkie, znawcy rzeczy tego świata, czciciele faktu dokonanego, teraz dobrowolnie łudzili się, napół świadomie przeceniali rzeczy błahe. Jeden w ciągu godziny mówił o sile partyi ludowej, przywiązanej do świętego Marka, drugi szeptał o możności sprowadzenia raz jeszcze najemnych komuników słoweńskich, trzeci o konieczności spróbowania raz jeszcze walki, jak na moście Rialto. Inni rozprawiali z zapałem o takich sprawach i zabiegach, z których przed rokiem śmialiby się szyderczo. Oni, którzy pochwalali zamordowanie kapitana Lourier pod Lido na statku le Libérateur de l’Italie, co było ostatnim, najbardziej bezpośrednim powodem, a nadto zrozumiałym pretekstem zemsty Buonapartego, szukali teraz oparcia... w ludzie! Wzdychali do jego wierzeń. Budowali nową Wenecyę na lagunach uczuć ludu. Uśmiechali się z wyrazem niezachwianej wiary w jego przywiązanie do skrzydlatego lwa. Jedna z dziewic, piękna, jak marzenie, uproszona przez wszystkich, miała wypowiedzieć w gwarze utwór nieznanego poety z ludu o wykradzeniu relikwii świętego Marka przez »francuskiego złodzieja«. Książę słuchał ciekawie, recytatorka mówiła:
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.