ogromną przestrzeń, strachem przejmującą. Ale był tam guzik w murze okolicznym. Przyciska go, i oto spada most żelazny. Bez tego mostu zleciałby był w przepaść, gdzie koła obracały się ciągle, gdzie ostre noże i kolce żelazne posiekłyby świętokradcę. Przebywszy most, znalazł trzy kraty żelazne, które umiał otworzyć sekretem symbolicznym. Wówczas stanął u ostatnich drzwi z bronzu, które złotym kluczem otworzył. Tu olśnił go widok kaplicy. Ujrzał tam wazy, urny, kadzielnice złote, srebrne i z drogich kamieni. Sto świec woskowych płonęło, wonią napełniając powietrze. W środku był ołtarz zrobiony z tego metalu, z którego jest pierścień dla doży, zaślubiającego morze. Na nim był posąg świętego Marka ze lwem przy nofeach. Lew miał paszczę otwartą, a zamiast oczu — dyamenty. Klucz grobowca był w paszczy lwa. Gdybyś go wziął ty, albo ja, wystrzeliłby ze straszliwym hukiem, a przez tajemnicę magiczną poruszyłby dzwony świętego Marka. Doża nadbiegłby z patryarchą. Ale złodziej wiedział dobrze, co czynić. Obrócił cztery razy ucho lwa, i klucz sam wyszedł z grożącej paszczy. Wtedy wkłada klucz w zamek grobowca, otwiera... Święte kości przed nim leżą!
Świętokradztwo! Przekleństwo! Wieczne potępienie!
Bierze święte kości, obwija je w płaszcz swój. Korzysta z przejścia, które na dnie grobowca znajduje. Wstąpił na korytarz. Korytarz obraca się, podnosi. Dalej znajduje schody. Długo otwięra drzwi ostatnim złotym kluczem i oto wchodzi do bazyliki na balustradę nawy, gdzie zwykle nikt nie patrzy. Czeka nocy, ażeby uciec. Ucieka. Noc upływa...«
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.