Szarpany na wsze strony, znajdując się co moment, to między gawiedzią, to wśród żołnierstwa, książę, spostrzegł nareszcie przyczynę. Na linach niezmiernej grubości, wciąż wodą zlewanych, spływał na dół drugi z rzędu koń grecki. Liny sprężyście drgały, tocząc się zwolna po blokach, a wielki koń, ważący blisko dwa tysiące cetnarów, bokiem do ludu zwrócony, posłusznie szedł na dół... Było coś nad wszelki wyraz tragicznego w tem zstępowaniu wielkiego znaku, żywego pomnika czasów Aleksandra Macedońskiego, było coś wstrząsającego w tej wędrówce nowej... Książę nastawił uszu. Słyszał, że żołnierz naokół słucha rozkazów polskich, między sobą mówi po polsku. Dojrzał ludzi w mundurach tej samej barwy, ciągnących tłumem liny... Zatrząsł się od strasznego gniewu. Ocknął się w nim pan. Twardym krokiem, laską rozpychając przed sobą żołnierzy, którzy na widok jego bladej twarzy i oczu bezwładnie opuszczali broń, wszedł w sam środek, pod rusztowanie. Tam piorunującym głosem zawołał:
— Kto tu wami dowodzi?
Kilku oficerów, słysząc mowę polską, wysunęło się z różnych stron, bezradnie patrząc. Nareszcie zdala, bez pośpiechu, wyszedł z tłumu oficer starszy as pytaniem:
— A co tam? Nie puszczać!
— Waść tu dowodzisz? — zawołał książę w kierunku tego człowieka.
— Ja dowodzę. O co idzie?
— Nazwisko waści?
— Moje nazwisko?... Co to jest? Co to za jeden?
— Nazwisko waści?! To śmiesz żołnierza polskiego do takich dzieł!...
Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.